Szare Pelargonie Rozdział II Nadchodzą Chmury

       Panowała gęsta, przyczajona cisza, którą bez uprzedzenia rozdarł ostry ryk budzika. Ben otworzył oczy i czekał cierpliwie ,aż w mroku nad sobą dostrzeże znajomy zarys kinkietu. Usiadł na łóżku i leniwie, bez pośpiechu wyłączył budzik. Wstał, przemierzył na pamięć pokój zanurzony w ciemności i rozsunął ciężkie zasłony.
      Mimo wczesnej pory na ulicach Miasta krzątała się masa ludzi. Kobiety, jako idealne gospodynie, warowały przed sklepami i jak psy, z wywieszonymi jęzorami gapiły się na precjoza zza szklanych gablot. Ben stwierdził, że całe to społeczeństwo w jakim przyszło mu żyć, to bezwstydny zwierzyniec. Sprzedawcy z wyszczerzonymi w nieszczerym uśmiechu mordami byli jak pawiany- samolubne i tępe. Zaślepieni żądzą szybkiego zysku zapominali często o zbliżających się stratach i pławili się w luksusie, który tak szybko znikał jak się pojawiał.
       Oczywiście elitę pedantycznej wspólnoty stanowiło bratnie stadko przedsiębiorców, którzy jak żmije wili się pośród nieświadomych niczego mieszkańców i kusili ich fałszywym widmem szczęścia i spełnienia. Trzymali w szachu byt obywateli, byli jak czarna materia- przenikali każdy aspekt życia, jak cicha sekta, zrzeszona by stłamsić najmniejszą oznakę samodzielnego myślenia.  Ojcowie, synowie, bracia byli jak charty wyścigowe szarżujące naprzeciw niedogodnościom codzienności by dać swym najbliższym namiastkę luksusu.
        Jednak owy tytuł - ,,Etatowego Charta Wyścigowego” był niezwykle poważany w społeczności. Ludzie wręcz gloryfikowali tych ,którzy cechowali się tak niewysłowionym heroizmem i spędzali te kilka morderczych godzin naklejając metki z cenami, sortując listy na poczcie lub ustawiając puszki z farbą (oczywiście, zgodnie z wytycznymi, metką do przodu) w jedynym sklepie z farbami w mieście.         Ów sklep nosił nazwę ,,Szare Pelargonie” i jego asortyment był, w pojęciu mentalności mieszkańców, niesamowicie różnorodny. Dla Bena jednak, był to po prostu skup białej farby, która w zależności od fantazji sprzedawcy przybierała dumne tytuły od Solnej Rozkoszy po Cukrową Przyjemność. Całe budynki, pomieszczenia i płoty utopione były w psychopatycznej bieli. Wymówką do tego stanu miał być wszechobecny kult czystości, spójności i harmonii zdający się wisieć nad ponurą kotliną miasta jak kat. I biada temu kto nie oddał mu należytej czci...
         Naznaczenie przez społeczeństwo jest tym bardziej bolesne im zarzuty wobec nas są mniej uzasadnione lub bezpodstawne. Ben był osobnikiem ,którego żądny krwi ogół upatrzył sobie na miastowego dziwaka. Teraz ,znosił ten fakt o wiele lepiej niż jako mały chłopiec. Udawało mu się nawet ostatnio przejść przez parking nie reagując na zaczepki ze stron oprawców .Umiał stać się niewidzialny przez innych, choć nie wiedział do końca czy wynikało to z jego zdolności czy faktu, że społeczeństwo udawało, że nie istnieje. Skutek był  jednak ten sam- Ben był jeden. Jeden przeciwko całej populacji zagorzałych fanatyków precyzji i mopów. Był jeden, przeciwko zgrai adoratorów ładu. Jeden pośród fałszu, chłodu i bezwzględności. I Ben czuł się z tym źle. Tych , którzy go zaczepiali, nie zaszczycał nawet spojrzeniem. Nie odzywał się też szczególnie, bowiem wiedział ,że wszelkie próby zjednania sobie wroga skończą się fiaskiem. A już na pewno skończą się boleśnie i brutalnie.
          To ciekawe, pomyślał kiedyś jako mały chłopiec, kiedy Mama właśnie zbywała jego kolejne pytanie z serii ,,A dlaczego…a po co ?”. Wszyscy ,jak on mają uszy, a nie potrafią go usłyszeć. Wszyscy mają oczy, ale nie widzą tego co on. Już wtedy odczuwał niepokój ,że jest jakiś inny i ta wątpliwość nigdy go nie opuściła. Jego młode serce rozrywane szponami ciążącej , niespokojnej ciekawości było okrutnie samotne pośród bieli, ładu i doskonałości. Piękno otaczającej go spójności nie było kojące tylko przytłaczające i nużące. Bowiem piękno to harmonia w chaosie i cisza w krzyku, powstaje z potrzeby serca a nie jest zrodzone z terroru i jarzma..
       Ale to samotność ducha, puszczenie myśli w przestrzeń i brak odzewu raniły go przez wszystkie te lata. Była jego wiernym towarzyszem i jedyną rzeczą, która nie zmieniła się przez tyle lat. Wszędzie chodził sam, gdzie się nie pojawił obszar wokół niego pustoszał jak las przed burzą. Ale Ben nie był burzą… jeszcze nie.
       Westchnął, ubrał ciemnozielony kombinezon pracownika prestiżowej firmy wyrabiającej globusy i wyszedł.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Recenzja- Trzy billboardy za Ebbing, Missouri (2017)

Szare Pelargonie r. VIII Srebrne złoto