Recenzja- Trzy billboardy za Ebbing, Missouri (2017)





,,Prędzej się złamię niż zegnę"


Choć film ten początkowo nie zapowiadał się na produkcję, która oferuje rozgałęzioną fabułę a nawet sama nazwa, nie stanowiła chwytliwego filaru marketingowego, myślę ,że odwiedzenie kin sprawi, że wiele osób ,tak jak ja, mile się zaskoczy.


,,Trzy Billboardy..." to kreacja nieoszczędna w brutalnych scenach a jednocześnie paradoksalnie mistrzowsko subtelna. Filmowi towarzyszy permanentne uczucie frustracji, które po chwili udziela się też odbiorcy. Wczuwamy się w położenie bohaterów i okazuję się ,że obraz spokojnego miasteczka to tylko przykrywka a dramat ,który jest motywem przewodnim jest jednym z wielu, z którymi borykają się mieszkańcy.
Historia filmu skupia się na post-tragicznej teraźniejszości ,a jedynie mały procent stanowią retrospekcje, co cieszy, nie męczy i nadaje tajemniczości bohaterom. Sami musimy rozgryźć portret psychologiczny każdej postaci, a nie jest to proste bo reżyser-scenarzysta Martin McDonagh nie ułatwia nam zadania, stwarzając bohaterów skrajnie możliwie ,najmniej czarno-białych.



Główną bohaterkę poznajemy już w pierwszym ujęciu, w chwili, kiedy wpada na swój kontrowersyjny pomysł. Jesteśmy z nią od samego początku, od chwili kiedy urodziła się w jej umyśle idea wiodąca fabułę. Potem widzimy jak bardzo zaślepiona rozpaczą jest kobieta, która straciła dziecko. Nieczuła, zdystansowana i chłodna wobec wszelkich innych tragedii poza swoją własną. Desperacja zawodzi ją na pole konfliktu z miejską policją, której szeryf Willoughby jest sumiennym, oddanym oficerem, walczącym z osobistym dramatem. W tym momencie rozpoczyna się batalia pomiędzy dwoma nieszczęściami: jedno już się odbyło ,natomiast drugie ,to kwestia czasu. Motywami przewodnimi są śmierć i czas, który okazuje się nie leczyć ran ani nie ułatwia akceptacji nieuchronnego. W tle widzimy też ,moją osobiście, ulubioną postać posterunkowego Dixona, którego wątek zasługuje na wyróżnienie. Otóż gwałtowny, brutalny i pogubiony mężczyzna doznaje w jednym momencie całkowitej metamorfozy. Nie będę Wam spoilerować, natomiast radzę skupić się na tej płaszczyźnie fabuły ,ponieważ pokazuje ona siłę jaką ma autorytet dla osoby, która go potrzebuje.






Jeśli chodzi o stricte grę aktorską, to cóż można powiedzieć? Obsada trafiona w punkt, aktorzy świetnie zaznajomieni ze swoimi bohaterami, zupełnie odcięci od poprzednich ról ,które mieli okazję grać.Czołowa trójka:  Frances McDormand niezłomna wojowniczka walcząca o cześć swojej zmarłej córki, Woody Harrelson czuły,ale widać przytłoczony swoim dramatem oraz Sam Rockwell ,którego poznajemy jako chłopca w ciele mężczyzny.

Co się tyczy konstrukcji wizualnej to filtry chłodne a ujęcia bardzo ostre, pokazujące wprost to na czym widz ma się skupić. Na palcach jednej ręki można policzyć krajobrazy, które łapie kamera tylko po to, by umilić odbiór filmu. Konwencje ujęłabym jako ,,praktyczną" nastawioną na przekaz i manipulującą uwagą odbiorcy by skupił się na tym , co jest pożądane. Nie polecam w tym filmie rozglądać się za czymś co jest ukryte na dalszym planie, gówna akcja toczy się na naszych oczach i nie ma potrzeby szukania drugiego dna.

Kończąc, chciałabym serdecznie zachęcić Was do obejrzenia tej produkcji,ale jednocześnie przestrzec przed zbyt wąskim spojrzeniem na akcję. Fabuła oferuje naprawdę lawinę wątków, wystarczy tylko skupić się kolejno na każdej scenie z osobna a nie ograniczać się do głównej gałęzi fabuły. Przekazów jest kilka i można wybierać do woli. Niemniej jednak bezsprzecznie potwierdza się prawda, że świat i ludzie nie są czarno-biali a wszystko to odcienie szarości. Ponadto mamy tutaj kopa motywacyjnego w osobie głównej bohaterki, której sama postawa zdaje się krzyczeć ,,Prędzej się złamię, niż zegnę!".






Życzę miłego seansu, wojownicy




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Szare Pelargonie r. VIII Srebrne złoto

Szare Pelargonie Rozdział I Zbiera się na deszcz