Szare Pelargonie r. VI Nadzieja

Gniew. Jaki jest gniew? Gniew jest gorzki. Gniew jest obezwładniający, jest przebiegły i bezwzględny. Gniew jest silny.
Ben go znał. Wiedział jaki jest.
Poznał go szczególnie ostatnimi czasy. Doznał na własnej skórze mocnego ucisku jego szponów zaciskających się na gardle. Czuł na karku jego cuchnący wyziew przypominający mu ,że nie jest sam.  I nie był. Ben od pamiętnej burzy wyczuwał w sobie pokłady nowej, nieznanej siły, która stała się jego integralną częścią. Wysycała jego ciało, ciągnęła się po skórze jak lepka smoła zatruwawszy umysł gęstą stagnacją.
Ben był zły. Był naprawdę zły.
Czara zrozumienia i pobłażania bądź prędzej wyparcia i bezsilności została przelana. Przez kolejne dni w Benie narastała obezwładniająca go potrzeba pokazania na co go stać. Chodził do fabryki globusów zgodnie z tym co nakazywała mu jego Stara Natura, kiwał na powitanie, ściskał wysunięte w jego kierunku niechętne dłonie, czaił się w kącie, pracował do ostatniej minuty i spełniał wytyczne z należytą precyzją. Coś jednak się zmieniło.
Jego rytualny marsz do pracy był niepodobny do poprzedniego. Trasa i mijane widoki nie uległy zmianie, zmienił się krok Bena. Rytm nie był już pokorny i niepewny, jego miejsce zajął szybki i zdecydowany chód niczym wyćwiczonego żołnierza. Nie wbijał spojrzenia w chodnik a śmiało wyzywał na pojedynek wzrokiem każdego miniętego mieszkańca, florę czy faunę. Chłodne powietrze poranka nie było już drażniące a dawało mu ukojenie. Rozkoszował się ostrymi powiewami wiatru, specjalnie rozpinając górę kombinezonu by nasycić się zimnem i trzeźwością jaką ze sobą niesie. Wdychał powietrze i szybko się go pozbywał by ujarzmić kolejny haust nieczułego wiatru.
 Podobała mu się bezwzględność brzasku, słońce ledwo co majaczyło na horyzoncie, nie zdążyło jeszcze umilić życia mieszkańcom miasteczka w kotlinie. Wychodzili oni z domów ciągnięci przymusem pracy i obowiązków, wystawiali się na brutalne ochłapy nocy, przed którymi nie zdążyło ich jeszcze uchronić ciepło słońca. Podobało mu się jak udają ,że nie jest im zimno. Chwalił się w duchu za każdą dostrzeżoną oznakę dyskomfortu wywołaną chłodem. Niepozorne schowanie rąk w kieszenie, przestąpienie z nogi na nogę, dyskretne otulenie się szalikiem , te wszystkie czynności- naturalne dla ludzi a nienaturalne w tym  siedlisku harmonii i ładu oznaczały jedno- jest tutaj jeszcze nadzieja.
Przeciętny mieszkaniec skarciłby małe dziecko za przygarbienie postaci podczas gdy Ben widział w tym geście skłonność do szczerych , zgodnych z wewnętrznymi potrzebami zachowań. Jest nadzieja, zwykł powtarzać sobie przenosząc to wzrok z jednej jednostki na drugą w poszukiwaniu oznak niedoskonałości. Poszukiwania były mozolne, trudne ,ale niewymownie satysfakcjonujące. Ben opracował wlepianie wzroku w daną postać na tyle długo by dostrzec to czego szukał- nieodgrywany grymas, chociażby przewrócenie oczami lub przegryzienie warg. Nie przejmował się tym, czy punkt obserwacji pochwyci jego spojrzenie. Czasem nawet na to liczył. Mieszkańcy miasteczka w kotlinie nie nawykli do patrzenia w oczy, wobec takiej jawnej bezczelności obnażali ukochaną przez Bena część jestestwa- niepewność, wobec nowego, dyskomfort i czyby nutkę strachu?
Każdy miał własny autoportret tych emocji, Bena fascynowało ich odkrywanie.

Ściskanie dłoni na powitanie też ubogacił o owe spojrzenie, tym samym skutecznie pozbywając się ze swojego otoczenia, w bardzo krótkim czasie zwolenników tej formy powitania. Teraz jego współpracownicy w fabryce mijali go szybkim krokiem patrząc pod nogi bąkając tylko niewyraźne ,,Cześć”. Chłopak zawiódł się szybko nasyceniem ich niechęci do otwartości wobec innej jednostki, nie robił sobie jednak z tego powodu wykładów i w czasie godzin pracy, skupiał się tylko na obklejaniu mikroświatów tak jak to ma w zwyczaju wzorowy pracownik prestiżowej firmy globusów. Za każdym jednak razem gdy nadarzała mu się okazja , poświęcał kilka wolnych chwil na obserwacje pracowników.
Podczas pory na lunch siadał w kącie, tak jak od kilku lat. Nie oddawał się jednak konsumpcji a dedykował całą swoją uwagę postaciom nachylonym nad plastikowymi tacami. A uwaga jego była jak rentgen- przeczesywała każdy zakamarek fabrycznej stołówki.
Szukał. Szukał stale i bez wytchnienia, szukał tak bardzo ,że jego oczy po kilku takich sesjach stały się zaczerwienione przez zaniechanie mrugania.
Spojrzałbyś na Bena jak na chorego psychicznie człowieka, snującego wzrokiem w przestrzeń, na komiczną personę , przygarbioną, trzymająca w jednej ręce butelkę wody a w drugiej kanapkę z czerstwym chlebem w niechlujnie i pośpiesznie rozpieczętowanym papierze śniadaniowym. Nie widziałbyś człowieka ,który szuka nadziei, bo Ben nie był człowiekiem ,który poszukiwał nadziei. On szukał dowodu ,że warto mieć nadzieję. Pragnął go tak bardzo, że gotów był nie mrugać przez kolejne dziesięciolecia byleby tylko zaznać słodkiego poczucia wiary.

Człowiek szukający nadziei jest człowiekiem szczęśliwym lecz to ten, który szuka szansy na nadzieję jest prawdziwym nieszczęśnikiem. Miotany bezdusznymi falami faktów i  oczywistości, tłamszony pętlą subordynacji i kajdanami schematów.
Ben szukał tej szansy i pewny był ,że już wkrótce ją znajdzie…

 Jakież to prawa człowieku naiwny kazały Ci stawać w szranki z naturą Twoją pierwotną,
czymżeś się obwołał iż myslisz ,że pokonasz to co czai się w duszy i umyśle twoich.
Pyszne i pokory łaknące te byty
co słomą kaplice odmalować w zamiarze mają.
 Co wiatru wyczekują co uniesie je w lapis nad górskie szczyty.
Natura winna być wolną i w wierze umacnianą ,
 duszy swojej jedynej oddaną,
spełniać się w szczerości i niepodległości tonąć
Bo kneblowanie żywiołu jak burzy uciszanie,
pierwej pomruków niepewnych karanie
lecz tajfunu potęgi i mroku furii i sto łańcuchów nie stłamsi.
 Czekaj na posłuszeństwo a z tyłu wybuch Cie ponagli.






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Recenzja- Trzy billboardy za Ebbing, Missouri (2017)

Szare Pelargonie r. VIII Srebrne złoto

Szare Pelargonie r. VII Tchnienie